poniedziałek, 29 września 2014

"Czy znów zaryzykuję wejście do rwącej rzeki?" (I)

- Czy tobie do reszty odbiło?! – wydzierała się na mnie pewna turkusowooka blondynka z czterema kucykami i rozeźloną miną, kiedy wychodziłam z wagonika. – Najpierw, ni z gruchy, ni z pietruchy oświadczasz, że masz ochotę iść do wesołego miasteczka, potem wrzeszczysz bez powodu na TenTen, a kiedy już zrobiło się w miarę spokojnie, ty nagle wskakujesz na kolejkę górską! – głosiła swoją litanię, niezbyt przejmując się ciekawskimi spojrzeniami przechodniów, którzy z całą pewnością coś, nie coś podsłuchali. – I powiedz mi, dlaczego, Sakura? – fuknęła przy końcówce. – Dlaczego to robisz?

Bo zakochałaś się, ale bez skrupułów cię odrzucono… - usłyszałam mentalny głos swojego drugiego ja, zwanego przeze mnie Nii, czyli dosłownie druga.

Lecz zazwyczaj złośliwa, lecz trafna uwaga nie zrobiła na mnie najmniejszego wrażenia. Tak samo, jak lekko zabarwiona zaniepokojeniem tyrada Temari. Dlaczego miałam zwracać uwagę na takie bzdety? Wtedy najważniejszym uczuciem, które wypierało wszystkie inne, był oszałamiający ból. Ból tak dotkliwy, że aż niemal fizyczny. Czułam się tak, jakby jakiś niewyżyty sadysta kolejno wkładał moje serce do niszczarki, następnie przepuszczał przez maszynkę do mielenia mięsa, a na końcu robił z niego krwawą miazgę wielkim młotem – i tak w kółko. Na dobrą sprawę, nawet słowa przyjaciółki ulatywały gdzieś w dal, kiedy ja doznawałam coraz to nowych odmian bólu psychicznego. „Cierpienie” w tym wypadku było niedomówieniem.

Z otępienia wyrwał mnie zawistny krzyk.

- Sakura, do diaska! – huknęła No Sabaku, kiedy dwa razy nie odpowiedziałam jej na pytanie, tylko tępo wpatrywałam się w czubki własnych butów. Nic więc dziwnego, że dziewczyna powoli traciła zasoby cierpliwości, których i tak Bóg jej poskąpił. Uniosłam na nią wzrok, dając do zrozumienia, że już jestem i słucham. – Widać po tobie, że przeżywasz wewnętrzną depresję, ale na miłość boską, spróbuj się jakoś ogarnąć! – zawarczała, jak wściekły wilk, którego nierozważna harcereczka dźgała patykiem, podczas jego drzemki. – Z resztą, jeżeli będziesz się mazgaić w tak otwarty sposób już niedługo nie będziesz miała na głowie tylko mnie, ale i Ino, Hinatę, Naruto, Kibę i resztę naszej uroczej gromadki, więc – dla świętego spokoju – weź się w garść!

I nieoczekiwanie ta przemowa mnie zmotywowała, a nawet otworzyła mi oczy. Teraz nie dostrzegałam jedynie własnych katuszy, ale też uczucia innych ludzi. Na przykład taka Tem – była okropnie rozjuszona, a podpałką dla tego płomiennego gniewu był niepokój o przyjaciółkę. Niepokój o mnie.

- Gomen, Temi… - szepnęłam… i rozkleiłam się na „amen”. – A-ale to boli, Temi. – Wyjąkałam pomiędzy potężnymi napadami łkającej histerii. – B-boli, kiedy twoja miłość daje ci kopa w dupsko i kroi serce na plasterki.

- Czy ty zrobiłaś to, co myślę, że zrobiłaś? – spytała nieskładnie, marszcząc przy tym brwi. – Wyznałaś miłość Hi-
Nie dokończyła, bo zakleiłam jej usta dłonią.

- Nie waż się nigdy przy mnie wymawiać tego imienia. – zasyczałam, niczym jadowita kobra.

No Sabaku odciągnęła powoli moją rękę od swojej twarzy, przyglądając mi się uważnie. Tak, nienawiść do osobnika o imieniu na „H”, buchała ode mnie falami, niczym od zepsutej farelki. Byłam gotowa zasztyletować każdego, kto wspomni o nim przy mnie – świadomie, czy nieświadomie. Starałam się jak mogłam wyrzucić moje wyznanie z pamięci, lecz niechciane obrazy miały zupełnie odwrotne plany. Zagnieździły się w centrum świadomości, odganiając inne myśli.

- H-hiro-kun… - zająknęłam się, chowając dłonie za plecami.
Fioletowooki szatyn przyjrzał mi się uważniej. Był zniewalająco przystojny, przez co mógł mieć każdą na skinienie małego paluszka, ale robiłam sobie (naiwną) nadzieję, że może dzięki naszej – w miarę długiej – znajomości, poszczęści mi się. 

To się nie uda. , szeptało mi powątpiewająco alterego. Odrzuci cię, jak każdą inną przed tobą.

Ale nie chciałam jej słuchać. I nie posłuchałam. Zebrałam się w sobie i wypaliłam te osiem słów, których będę żałować do końca życia:
- Podobasz mi się. Czy chcesz ze mną chodzić?

Cisza.

Po pięciu minutach – cisza.

Po dziesięciu także.

Jeżeli milczenie tak długo się przeciąga, coś musi być nie tak. I w końcu padły słowa, które równocześnie przebiły moje serce na wylot, jak sterta świeżo naostrzonych noży.

- Ale ty mi nie, Sakura. Przykro mi.

A jemu przecież wcale nie było przykro. Widziałam to w jego oczach. Przyjął moje pytanie z obojętnością i z taką też mi odpowiedział. Do oczu napłynęły mi łzy, ale hardo stłumiłam je w sobie.

Sakura, nie możesz mu pokazać, że cię to boli!, fuknęła rozeźlona Nii, Niech pomyśli, że po tobie także to spływa!

Dostosowałam się do rozkazów niemal natychmiast. Wyprostowałam się jak struna, minę przybrałam zaciętą, a leciuteńkie, ledwo zauważalne drżenie ciała ustało. Wbiłam zahartowane spojrzenie w płynny ametyst tęczówek Hiro i odpowiedziałam lodowatym tonem cyborga.
- Rozumiem. Nie będę cię już więcej zaczepiać. – po czym odeszłam, a kiedy poczułam palące spojrzenie na plecach, jedynie przyspieszyłam kroku.

Dzięki Bogu, Temari nie zadawała żadnych zbędnych pytań, tylko wyprowadziła mnie z wesołego miasteczka.





Po weekend’zie nadszedł powrót do szarej rutyny. Chodziłam do szkoły, odrabiałam lekcje, gadałam z Temari, Ino i resztą „naszej uroczej gromadki”, jak to stwierdziła blondynka z czterema kucykami. Jadłam normalnie i nie wykazywałam oznak depresji. Podsumowując: robiłam wszystko i więcej, żeby nie wzbudzić niczyich podejrzeń, co do stanu mojego rozmemłanego serca. Po tygodniu byłam pewna, że zostały z niego jedynie gnijące zwłoki, ale myślałam o tym jedynie w zaciszu własnego pokoju.

Schematyczność przerwał nieoczekiwanie jeden z czwórki moich najlepszych przyjaciół – Uzumaki Naruto. Był to błękitnooki blondynek z uroczym nieładem na głowie i entuzjazmem wpisanym w geny. Wpadł do klasy, niczym torpeda i dopadł (z powodów nieznanych) mojej ławki.

- S-s-sakura…chan… - wydyszał, jak maratończyk po kilkunastu kilometrowym biegu. Odczekałam cierpliwie aż wyrówna mu się oddech i dowiem się, co było aż tak ważne, że nierozgarnięty Uzumaki prawie wyważył drzwi. – Pamiętasz, jak opowiadałem ci o tym chłopaku, którego poznałem na wakacjach w Ameryce? – spytał z przejęciem.

- Tak. Coś o nim wspominałeś. Podobno się zakolegowaliście, tak? – odparłam, bez choćby cienia wesołości, którą promieniował blondyn.
- Musisz wiedzieć, Sakura-chan, że on wraca do Japonii i będzie chodził do naszej szkoły! – zapiszczał, niczym rasowa fanka na widok swojego idola. Roześmiałam się na to porównanie.

Co do tego chłopaka – nie wiedziałam za dużo. Naruto napomknął mi jedynie, że jest trochę gburowaty i ciupkę niedostępny, ale piekielnie przystojny, bo „kobiety leciały do niego, jak osy do miodu”, jak to określił. Nie bardzo wiedziałam, czym mój przyjaciel tak się zachwycał. Może w tajemnicy przed wszystkimi był innej orientacji i spodobał mu się tamten chłopak? Z nim wszystko mogło być możliwe, nieważne, jak bardzo nieprawdopodobne by się to wydawało. Lecz tak być nie mogło, bo jak mogłabym wtedy wytłumaczyć spojrzenia jego i Hinaty, którymi uraczali się nawzajem podczas lekcji, kiedy myśleli, iż każdy jest tak zaabsorbowany paplaniną nauczycieli, że na sto procent nikt nie zauważy? A były to spojrzenia dość nieśmiałe i dość życzliwe, żeby zrozumieć, co mogło się kroić. Mimo to żadne z nich nie zrobiło nic, żeby stworzyć choćby coś na kształt związku.

Ze świata rozważań wyrwała mnie paplanina Uzumakiego. Ciągle o czymś nawijał. Ja wiedziałam, że po prostu lubi gadać, a on wiedział, że nic a nic mnie to nie interesuje, ale jestem na tyle miła, iż nic nie mówię.

Włączyłam zmysł słuchu dokładnie w momencie, w którym Naruto mówił:

- …ogólnie, to Sasuke jest całkiem fajny, ale okropny z niego pesymista i często mówi do mnie per „młotek”, za co zawsze chcę mu przywalić, lecz nigdy nie trafiam. – naburmuszył się. – Myśli, że jak zna się na obijaniu gęby bardziej, niż ja, to jest lepszy. – mamrotał, jak typowy pięciolatek na swojego rywala.

- „Zna się na obijaniu gęby”? – zdziwiłam się subtelnie. – Umie się bić?

- O! I to jeszcze jak! – zawołał z zazdrością. – Trenuje boks i potrafi porządnie walnąć.

Hm… Pewnie jakiś napakowany osiłek, pomyślałam. Ale jeśli tak, to za co tak polubił go Uzumaki? On nie zacieśnia więzi z byle kim. Ten chłopak… bodajże Sasuke, musiał mieć w sobie coś więcej.





Następnego dnia życie nie zmieniło się chociażby na chwilę. Wstałam półtorej godziny przed rozpoczęciem zajęć, zjadłam śniadanie, umyłam się, ubrałam mundurek, ogarnęłam uczesanie i za trzydzieści ósma wyszłam z domu. Jak zwykle, nikogo u mnie nie było. Mama od zawsze harowała jak wół na cztery etaty, a tata wypruwał sobie żyły w swojej ciężkiej pracy na budowie. Rzadko widywałam ich w domu, ale jeżeli już w nim byli towarzyszyła nam bardzo przyjemna, rodzinna atmosfera, co szczerze kochałam.

Zmieniłam buty przy szafkach, po czym ruszyłam do klasy. Rozsuwając drzwi, obrzuciłam pomieszczenie znużonym spojrzeniem. Zastałam w niej pięć osób – zaspaną TenTen, pilną Hinatę, spokojnego Neji’ego, znudzonego Shikamaru i wiecznie głodnego Choji’ego. Wszyscy byli w naszej paczce, więc znałam ich praktycznie na wylot.

Usiadłam w swojej ławce – w czwartej od okna – i wymieniłam kilka słów z Hinatą. Była to bardzo urocza dziewczyna. Niby taka cnotka, ale jak przychodziło co do czego, potrafiła pokazać pazur. Miała długie, granatowe włosy, śnieżnobiałe oczęta (co było dziwacznie dziedziczne w klanie Hyuuga), nienaganną figurę i jasną cerę.

Im bliżej do rozpoczęcia lekcji, tym schodziło się więcej uczniów. Małą grupką przybili rozchichotany Kiba, a zaraz za nim Ino i Temari, które wieszały na nim psy. Potem do klasy wtargnął Lee ze swoim standardowym: „Niech żyją nasze duchy młodości!”, a na końcu, tuż przed rozpoczęciem lekcji, stawił się Naruto z zakłopotanym uśmiechem.

- Dobrze, dzieciarnia! – Fuknął na nas wychowawca, z którym mieliśmy dzisiaj zastępstwo. Był to dwudziestopięcio letni mężczyzna, z dziwnym paskiem materiału na prawym oku, zawsze zasłoniętą twarzą, szarymi włosami i czarnymi oczami. Był lekko nierozgarnięty, ale zawsze bardzo wyluzowany, za co każdy go lubił. – Dziś powitamy nowego kolegę! – zakrzyknął, co natychmiastowo uciszyło wszystkich uczniaków. Uzumaki zaś posłał mi spojrzenie pod tytułem „A nie mówiłem?”. Parsknęłam tylko pod nosem. – Z pochodzenia jest Japończykiem, tak jak my, lecz przez ostatnie trzy lata mieszkał w Ameryce wraz z rodziną. Dopiero niedawno wrócił do ojczyzny. Powitajcie go ciepło. – zwrócił się w stronę drzwi. – Wejdź!

Do sali wkroczył chłopak. I to nie byle jaki chłopak! Tak jak mówił Naruto – był urzekający pod każdym względem fizycznym. Miał czarne włosy, których ułożenie normalnie wymagałoby tony żelu, lecz kilka kosmyków okalało mu twarz, a grzywka opadała delikatnie na bezdenne, kare oczy. Na oko, był niewiele wyższy od blondyna.

Lustrował beznamiętnym wzrokiem ludzi, a kiedy jego spojrzenie natrafiło na wesoły błękit tęczówek Uzumakiego, wąsiasty posłał mu tylko pokrzepiający uśmiech – w końcu wszyscy gapili się na „nowego”, a to musiało być krępujące. Brunet odpowiedział kpiącym pół uśmieszkiem, jakby chciał mu przekazać „Poradzę sobie, młotku”. Zachichotałam tak cichutko, żeby nikt nie usłyszał. Niestety, nieudało mi się, a paraliżujące magnetyzmem, czarne oczy spoczęły na moich – blado-zielonych i pewnie nieźle zawstydzonych.

Pod tak intensywnym spojrzeniem ugiąłby się każdy, uspokajałam się w myślach, jednocześnie czując, jak na policzkach wykwitają mi dwa, ciemno-różowe rumieńce.

Nie każdy, zakpiła Nii, po prostu pociąga cię ten chłopak.

Jeśli ta druga podświadomość byłaby tworem materialnym, z całą pewnością dała bym jej z kopa. Mnie miałby pociągać ktokolwiek poza tym dupkiem – Hiro? Czyż nie kochałam tego kretyna całym, przegnitym serduchem?

Okazało się, że nie, bo im dłużej wymieniałam spojrzenia z chłopakiem, tym zacieklej moje serce wydostawało się spod gruzów beznadziejności, aż w końcu odkopało się w zupełności i z marszu zaczęło wybijać dwa razy szybszy rytm, niż normalnie. Głupie, naiwne serce.

- Nazywam się Uchiha Sasuke. – rzucił niedbale, głosem o miłej dla ucha barwie, acz surowym tonie. Widocznie owa surowość wpuszczana była do niego automatycznie.
Hm… Ciężka przeszłość, bądź wymagająca rodzina, strzeliłam.

A może jedno i drugie, kontemplowało wraz ze mną alterego.

Usiadł, o zgrozo, za mną. Calutką godzinę wychowawczą starałam się nie odwracać. Oczywiście, jak to bywało na zastępstwach Kakashi’ego-sensei, wszyscy dostali kompletną samowolkę – gadali ze sobą, odwracali się, a nawet wstawali, aby podejść do znajomych. Podczas tych harców, Hatake siedział z nogami na biurku i czytał jakąś małą, kolorową książeczkę.

Zauważyłam nagle przedzierającego się w moją stronę Naruto. Dopadł w końcu mojej ławki i kucnął tak, że znad krawędzi blatu było widać tylko jego twarz.

- Yo, Sasuke! – zawołał do bruneta za moimi plecami.

Mimowolnie zerknęłam w tył.

Uchiha aktualnie mierzył wzrokiem blondyna i chyba zastanawiał się nad dosadną odpowiedzią. Ale najwidoczniej coś mu nie pykło, bo odparł jedynie krótkie:

- Yo.

Naruto na powrót skupił wzrok na mnie, za co dziękowałam Bogu. Wolałam obdarzać zainteresowaniem jego, niż osobnika za mną. Na stówę spaliłabym cegłę.

Jak zwykle, Uzumaki zaczął nawijać o bzdetach (w tamtym przypadku o ramenie), na co ja ponownie miałam ochotę wydrzeć się do nieba: „Dzięki Ci, Panie!”. Bo kiedy Naruto zaczynał gadać – jadaczka nie zamykała mu się przez ponad pół godziny. Pod tym względem przypominał Ino. Oboje to gaduły.

- A! – wydał z siebie odgłos, który świadczył o tym, że coś sobie przypomniał. – Właśnie! Sasuke, nie przedstawiłem ci Sakury-chan!
Niech no tylko dorwę tego wąsiastego kretyna, to własna matka go nie pozna! Czarne tęczówki ponownie spoczęły na moich plecach. Czułam to doskonale – tą natarczywość jego spojrzenia.

Odchrząknęłam po czym, jak przystało na osobę dobrze wychowaną, podałam dłoń brunetowi ze słowami:

- Miło mi, Haruno Sakura.

Po chwili ścisnął moją rękę i kiwnął głową.

***

I otóż to jest koniec pierwszej części jednopartówki! Drugą mogę pisać nawet kilka miesięcy, bo mój dostęp do komputera został nadszarpnięty, poważnie. Mogę siedzieć tylko i weekend’y i kiedy rodziców nie ma w domu xD. A najzabawniejsze jest to, że wena nachodzi mnie właśnie wtedy, gdy nie jestem w stanie nic napisać! Cóż, mówi się trudno i idzie się dalej xdd.
Co do mojego drugiego opowiadanka (ritan-ss), rozdział się pisze, ale powoli, z wiadomych powodów, które przedstawiłam powyżej. Wybaczcie mi! *kłania się nisko*

Do następnego rozdziału na Ritanie!

Shori